Osoby, które śledzą na bieżąco moje wpisy na facebooku, zapewne pamiętają że dzisiejszy konkurs będzie się nieco różnił od poprzednich. Tym razem, wraz z wydawnictwem Prószyński i S-ka, przygotowałam coś dla miłośników czytania, a dokładniej zestawy trzech książek. Muszę przyznać, że to było moje pierwsze spotkanie z twórczością Olgi Paluchowskiej - Święckiej, która jest autorką "Prosektorium".
Książka opowiada o młodej studentce i modelce - Nataszy, która przeżywa trudne chwile. Nie chce więcej spoglądać za siebie. Podejmuje więc dodatkową pracę w prosektorium, w miejscu gdzie - jak sądzi - można ukryć się przed całym światem. Początki są trudne - szpital jest przepełniony smutkiem. Kontrast między nową codziennością a światem pokazów mody sprawia, że Natasza uczy się odczuwać intensywniej i doceniać prawdziwe, ulotne piękno... Znajomość z chorym ośmioletnim Felkiem, zmysłowa relacja z przyjaciółką Anną, podszyte erotyzmem "zakazane przyjemności" i wreszcie płomienne uczucie do pewnego Rosjanina dadzą Nataszy nadzieję na odnalezienie zagubionej tożsamości i powrót do świata żywych.
- polubić Prószyński i S-ka na facebooku
- polubić ANNFASHIONISTKA na facebooku
- zostawić komentarz z odpowiedzią na pytanie i adresem email
Bohaterka książki, modelka Natasza, podejmując pracę w prosektorium podjęła się trudnego i wymagającego silnej psychiki doświadczenia, które paradoksalnie pomaga jej zyskać dystans do otaczającego ją świata oraz pokazać i docenić prawdziwą miłość.
"Czy przeżyłyście coś takiego, co tak jak Nataszy, pozwoliło Wam przywrócić prawdziwą hierarchię wartości, a może macie kogoś lub coś, kto jest Waszym "kompasem", stale wskazującym Wam właściwą drogę?"
Termin:
- konkurs trwa od 8.09 do 15.09.2011r.
Nagrody:
- pięć najciekawszych odpowiedzi otrzyma zestaw książek: "Prosektorium", "Powrót do domu" i "Kłamstwa"
Powodzenia!
EDIT:
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na wyniki. Jednak miałam z Panią Anną bardzo ciężki orzech do zgryzienia. Wybór nie był łatwy, wiele z waszych komentarzy jest bardzo osobistych i poruszających, więc trudno było wybrać tylko pięć.. Ostatecznie zestaw książek otrzymują:
- kryniame82@orange.pl
- n.chwialkowska@gmail.com
- anulka2607_18@tlen.pl
- werka7@gmail.com
- kotun3@o2.pl
Dziękuję wszystkim za pozostawione komentarze i jednocześnie życzę aby ten "kompas" nadal wskazywał Wam właściwą drogę. Pozdrawiam ciepło!
Kiedyś nie zastanawiałam się nad ścieżkami, którymi podążam. Może nie były one zbyt kręte - ale też nie wybierałam tych najprostszych. Wszystko się zmieniło od kiedy na świat przyszła moja córka. Nagle dostrzegłam, że ktoś mnie potrzebuje i jest ode mnie zależny - by żyć. Zrozumiałam też, ze jest ktoś kogo kocham najbardziej na świecie - i że jestem kochana. Szkoda byłoby zaprzepaścić to uczucie prawda? I szkoda byłoby zawieść kogoś, kto na mnie liczy!
OdpowiedzUsuńizaszyma@op.pl
Choć to smutne, była to śmierć mojego taty, kiedy miałam 12 lat. Zostałyśmy same - ja, moja siostra 6 lat i mama. Siostra wpadła w silną depresję. Kompasem była mama, która, do dziś nie wiem jak, wszystko trzymała w ryzach i zapewniała nam godne życie. Jej postawa mnie zainspirowała. Zmieniłam się. Przejęłam rolę matki-gospodyni, by mama mogła w spokoju skupić się na pracy. Tylko dzięki temu wydarzeniu i postawie mamy, dziś nie boję się wyzwań i nic nie wydaje się niemożliwe. Bo... "Największą sztuką w życiu jest śmiać się zawsze i wszędzie. Nie żałować tego co było i nie bać się tego co będzie!".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło. Malwina wagner.malvina@gmail.com
Nie było w moim życiu jednego wydarzenia, które wywróciłoby moje życie do góry nogami. Jednak zawsze najważniejsza była dla mnie rodzina, dom. To te wartości dawały mi poczucie bezpieczeństwa i niezależnie od sytuacji pozwalały spojrzeć na świat z odpowiedniej perspektywy. Na początku były to dom rodzinny, rodzice oraz wartości, które mi wpoili, śmierć taty i poznanie bólu związanego z utratą bliskiej osoby, później moje własne marzenia o zbudowaniu ciepłej, kochającej rodziny, plany i próby a teraz ta najważniejsza istotka, która rośnie pod moim sercem. Hierarchia wartości? Pod tym względem nigdy nie zachwiana- rodzina i dom zawsze na pierwszym miejscu.
OdpowiedzUsuńviosna@poczta.fm
Takim małym kompasem, który wiecznie wskazuje mi właściwą drogę i nie pozwala zboczyć z obranej ścieżki, jest moja ukochana córeczka. Jej narodziny były najważniejszym wydarzeniem w moim życiu! Sama obecność Blanki wprowadziła ład i porządek w moją zaprzątniętą, jak do tej pory głowę. Pojawiły się nowe wartości i priorytety, a pewne decyzje zaczęły być zaskakująco proste. Mój mały 'kompasik' nie dość, że wskazuje mi właściwą drogę, to jeszcze przez cały czas trzyma mnie za rękę!
OdpowiedzUsuńroomnumber65@gmail.com
http://www.youtube.com/watch?v=dKmnbr6fCu0&feature=related
OdpowiedzUsuńmadzia71a@wp.pl
Takim kompasem dla mnie jest moja przyjaciółka na którą ZAWSZE mogę liczyć choćby nie wiem co się działo. sprowadza na właściwą droge, pociesz, poda rękę gdy upadam...
OdpowiedzUsuńpo prostu mój skarb
Beata
przemektryc@o2.pl
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńW moim przypadku to było urodzenie dziecka. Jako, że byłam jeszcze na studiach, cały mój świat wywrócił się do góry nogami, przede wszystkim jego centrum przestałam być ja. Pojawienie się progenitury pomogło mi również rozwinąć kilka pozytywnych cech: cierpliwość, refleks. No i dzięki niej lepiej organizuję sobie wszelkie zajęcia, i szybciej wykonuję to, co mam zrobić, a dzięki temu, mimo iż mam więcej zajęć, mam też więcej wolnego czasu. Może to nie jest jakaś wielka zmiana, ale po urodzeniu pierwszego dziecka świat już nigdy nie jest taki sam.
OdpowiedzUsuńangromik@gmail.com
Właśnie teraz znajduję się na zakręcie. Zmiana pracy wymuszona przez brak naturalnego talentu do prowadzenia corpo games. Projekty rozpoczęte w zeszłym roku, wciąż nie ukończone. Zobowiązania, nieudane randki, znikający przyjaciele, połamane obcasy i anonimowe telefonu w środku nocy. Rozglądam się po dobrze znanych przestrzeniach w poszukiwaniu ukrytych przejść, tajemnych ścieżek, nieznanych nikomu drzwi. I jeśli nawet miałabym zejść na samo dno piekieł, jeśli miałabym szukać odpowiedzi tam gdzie zamarza wszelkie życie, tam gdzie najlepiej odnaleźć drogę dotykiem, nie korzystając ze zmęczonych oczu, nie poddam się. I to jest moja wartość, moja siła. Wieczna wędrówka. Nieustanne poszukiwanie.
OdpowiedzUsuńKatarzyna Frank
lipshit@gmail.com
Podobnie jak bohaterka książki studiuję i pracuję. I chyba jak każdy (na szczęście bardzo rzadko) miewam trudne chwile, spowodowane najczęściej problemami edukacyjnymi czy też zawodowymi. W wyniku takich chwil, pojawiają się wątpliwości, rozczarowania, dziesiątki pytań dlaczego tak, a nie inaczej? Człowiek się dołuje, wątpi w swoje siły, w swoje możliwości, traci nadzieję, powoli spada w dół…Na szczęście przy moim boku znajduje się ktoś , kto z tego dołu mnie wyciąga i sadza na odpowiedni poziom, ktoś kto wskazuje mi drogę za każdym razem kiedy zabłądzę. Tą osobą jest Moja Mama.
OdpowiedzUsuńagatinka_88@poczta.onet.pl
Moje życie chyba w jakimś stopniu przypominało życie Nataszy - młoda nastolatka, zagubiona w świecie bezwzględności, gdzie brak szacunku dla człowieka był czymś zupełnie normalnym. Zagubiona, ale ciągle idealistka śniąca o tym, że zmienia świat na dobre postanowiłam się przełamać i zamiast tylko marzyć zrobić coś dla świata - zostawić małą cząstkę siebie. Zostałam wolontariuszką w świetlicy środowiskowej dla dzieci w wieku 5-12 lat. To było coś niesamowitego - byłam częścią życia tych dzieci, które w dużej części pochodziły z rodzin patologicznych - pomagałam im w nauce, uczyłam kultury, słuchałam i rozmawiałam, przytulałam i wycierałam łzy, śmiałam się i robiłam z siebie pajaca, by na tych smutnych buziach pojawił się uśmiech. Jak to wpłynęło na moje życie? Zrezygnowałam z dotychczasowych planów i poszłam na studia na kierunek resocjalizacja. W tym roku obroniłam pracę magisterską i pracuję w tej samej świetlicy, która odmieniła moje życie...
OdpowiedzUsuńkoziutek@hotmail.com
Moment w którym moje życie wywróciło sie do góry nogami to zakończenie związku który trwał ponad trzy lata. Majac wszystko poukładana, zaplanowane i przemyślane nagle zmienił się cały mój siat. W tym samym czasie też kończyłam pracę w firmie z którą byłam związana. Był taki moment że stanęłam na rozdrożu sowjego życia. Musiałam przewartościować całe swoje życie, zmienić nastawienie, zaplanować swoje życie od nowa. Nauczyc się funkcjonować i żyć nowym trybem.
OdpowiedzUsuńTa sytuacja pokazała mi też na kogo moge liczyć, komu tak naprawdę na mnie zależy. I zawsze będę wdzięczna tym kilku osobom które naprostowały moje myslenie, wskazały mi nową drogę i nauczyły żyć od nowa :)
kasia.dziadecka@wp.pl
OdpowiedzUsuńDzien, w ktorym nawrocilem sie, wiara stala sie kompasem ktory od tamtej pory mnie prowadzi.
OdpowiedzUsuńkamilkuchara@wp.pl
Większość historii, która odmienia życie jest smutna. Utrata kogoś bliskiego, rozstanie z ukochana osobą, piętrzące się problemy.
OdpowiedzUsuńMoja historia, to zastrzyk pozytywnej energii, to odnalezienie czegoś, co sprawia, że warto wstać z łóżka.
A cóż to?
Pomoc. Dla psiaków i kociaków, które każdego dnia potrzebują opieki. Jedna wycieczka do schroniska i człowiek stał się zupełnie inny. Mniej egoistyczny, myślący o istotach, które naprawdę potrzebują zainteresowania. A jedno kocie spojrzenie pełne wdzięczności sprawia, że uśmiech gości na moich ustach! :)
bomis13@o2.pl
Moim kompasem i drogą jest moja zmarła babcia. Gdy żyła od dziciństwa przekazywała mi prawdy, kształtowała moją osobowość, pokazywała co jest dobre, a co złe. Uczyła mnie żyć, dzięki niej stałem się człowiekiem który potrafi iść przez życie. Po jej śmierci niewiele się zmieniło. Czuję jej obecność, czuję że jest blisko gdy potrzebuję rady. Jej słowa nagle pojawiają się w mojej głowie. Głęboko wierzę że kieruje mną i podpowiada mi z drugiej strony jak mam żyć, co czynić, aby być dobrym człowiekiem. Czuję że nadal jest mi kompasem, przewodnikiem, mentorem. Jej troska i miłość do mnie promieniuje po jej śmierci. Nigdy mnie nie opuściła. Czuję to doskonale. allanzet@gmail.com
OdpowiedzUsuńMój własny "Kompas"..ponad 2 lata temu ze świata żywych zniknęła bardzo bliska mi osoba-ukochana Babcia.Rodzice ? Nie,w nich nie miałam takiego oparcia,to Babcia nauczyła mnie wszystkiego,co jest i będzie ważne w moim dorosłym życiu.Jej słowa dawały wiele do zrozumienia,mimo sprzeczek,które były między Nami, zawsze mogłam na niej polegać.W chwilach niepewności,smutku.. porozmawiać i usłyszeć odpowiedź,która składała się ze znaczących słów.To dzięki poradom Babci do tej pory kroczę po świecie,idę za głosem jej pięknych słów.. Staram się nigdy nie poddawać,pokazać jak babcia bardzo silnie wpłynęła na moją osobowość.Mimo załamań za każdym razem się podnoszę,nigdy nie daję za wygraną.Przez moje życie przeplata się choroba ,która pozostanie ze mną do końca moich dni,ale wierzę,że kiedyś uda mi się wygrać walkę z nią.. a Babcia da mi skrzydła do raju.. które będą w stanie z jeszcze większą siłą przezwyciężyć wszelkie zło w moim życiu.
OdpowiedzUsuńgenia33@interia.eu
"Swój kompas" spotykam na co dzień. To dziesiątki inteligentnych i wykształconych młodych ludzi, z którymi pracuję oraz dziesiątki osób, których nie mam okazji dobrze poznać, ponieważ pojawiają się w moim życiu, nie zawsze mają okazję w nim długo zaistnieć i zwykle znikają. "Kompasem" dla mnie są zarówno moi bliscy, rodzina i przyjaciele, jak i ci, których spotykam w biegu, idąc rano po bułki lub jadąc tramwajem na uczelnię. Myślę, że od każdej osoby mogę nauczyć się czegoś o życiu, bowiem każde doświadczenia są inne, przebiegają innym torem, wynaczone są przzez inne wartości. To wspaniałe, że dzięki innym ludziom mogę poznać nie tylko ich, ale i samą siebie, a ponad to, to, co dotąd nieznane i obce, zawsze próbując zrozumieć głębszy sens, każdego z pojedynczych przeżyć i na bazie tego wszystkiego kreować swoją własną drogę, nie zawsze wolną od porażek, ale taką w stronę ku spełnieniu i szczęściu.
OdpowiedzUsuńxxtane@hotmail.com
Szczerze mówiąc mnie się coś takiego jak Nataszy nie przytrafiło. Nie wiem jak odczuwac coś takiego jak ona,jak mieć nie poukładane życie i być jakby nieżywą. Ja ze swojego życia jestem zadowolona,nie miewam wielkich problemów. Myślę pozytywnie i realistycznie przez co nie dostaję zawodów,a nawet jeśli mówię sobie:"Następnym razem będzie lepiej,to tylko małe niepowodzenie". Mój tak zwany kompas to serce wskazujące południe i rozum wskazujący północ. Dwa kierunki-dwie możliwości. Ode mnie zalezy kiedy kieruję sercem,a kiedy rozumem,jednakże staram się swoje decyzje podejmować nie raniąc innych i siebie.
OdpowiedzUsuńAngelika
angi_96@onet.eu
Oj tak :) Dokładnie rok temu poznałam Miłość Mojego Życia. Jednak decyzja, czy będziemy razem była najtrudniejszą w moim życiu. Nie będę się wdawać w szczegóły ale musiałam wybierać między tym co stare, znane i w pewien sposób wygodne a tym co nowe i fascynujące. Nikt nie kibicował temu związkowi jednak ja się uparłam i postawiłam wszysko na jedną kartę: rozwiodłam się, przeprowadziłam z Wrocławia do Poznania, zmieniłam pracę i... ani przez moment nie żałowałam swojej decyzji :) Jestem szczęśliwa i spełniona. Bycie z Marcinem totalnie przewróciło mój system wartości i zupełnie inne rzeczy stały się dla mnie ważne. A i moi bliscy, widząc jak mi dobrze, przekonali się do mojego ukochanego i teraz jest członkiem rodziny :)
OdpowiedzUsuńAgnieszka.lipiecka@gmail.com
Tak przeżyłam. Któregoś wieczoru mój świat legł w gruzach, nie będę opisywać co i jak bo to już za mną. Ale dotychczasowa hierarchia wartości, którą posiadałam zwaliłam mi się na głowę i nie potrafiłam nic z tym zrobić. Dopiero gdy moja mama mi pomogła, zaczęłam powoli dochodzić do siebie. Przez dobrych parę lat krok po kroku budowałam swoją nową wartość czyli samą siebie. Uczyłam się nowego życie. I powiem szczerze w naszym życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Gdyby nie ta sytuacja nigdy tak naprawdę nie poznałabym siebie i jak kierować swoim życiem. Teraz inaczej patrzę na świat. Do teraz moim kompasem pozostanie mama i zawsze tak będzie, ale życie jest długie, i nigdy nie wiemy kogo spotkamy lub, która sytuacja nas zmieni.
OdpowiedzUsuńMagdalena
magdalena.ziaja@o2.pl
Pewnie każda z Was to zna - dorastając staramy się uwolnić od rodzinnych wiezów, negujemy sposob zycia rodziców i psozukujemy własnej drogi. ja w poszukiwaniu i usamodzielnianiu osiągnęłam mistrzostwo - przeprowadzki, zmiany miejsc - to była norma. Nic na stałe, byle zawsze była otwarta furtka, przez którą w razie kłopotów lub nudy da sie uciec i zacząć coś nowego gdzieś indziej (pracę, miłośc, przygodę). Jakież było moje zdziwienie, kiedy los okazał się tak zaskakująco przewrotny i zamiast ekscytujących przygód zafundował mi stałość i normalność. Wszystkiemu "winna" choroba taty i fakt, że jego ocalenie miejscowi lekarze uznali triumfem nowoczesnej medycyny. Cóż, my - pogrążona w niepewności rodzina - mieliśmy półroczny rollercoaster. Ale, ale - w tym wszystkim poznałam świetnego chłopaka, który łez w domu i wizyt na OIOMowej poczekalni się nie wystraszył i postanowił zostac na dłużej. A tatę, z którym nie raz darłam koty, kocham teraz dużo bardziej niż wcześniej. Planując przyszłość coraz częściej łapię się na tym, że chciałabym by w mojej rodzinie było jak w domu. przewrotność losu, ale widać trzeba było wstrząsu by przywrócić mnie do pionu i pokazać, że normalność nie jest nudna, jesli jest w niej miłość.
OdpowiedzUsuńilona, kokunio@gmail.com
Ktoś kiedyś mi powiedział, że wieczność należy do Boga, ale czas jest dla nas. Moje życie płynie zwyczajnym torem, z pozoru nie różni się niczym szczególnym od życia przykładowego Kowalskiego. Normalna, kochająca się rodzina, malutkie mieszkanie w blokach, małe miasteczko gdzie wszyscy się znają, mimo to w mojej głowie budzą się różne wizje. Nigdy nie wiemy kogo spotkamy na swojej drodze, jakie wyrwy uczyni w naszym sercu lub na jakie wyżyny się dzięki temu komuś wzniesiemy. Zawsze staram się iść przez życie z głową uniesioną wysoką, kiedy jest źle punktem oparcia jest dla mnie moja rodzina jak i przyjaciele. Jestem jedynaczką więc kontakty z innymi ludźmi są dla mnie bardzo ważne. Co do prosektorium... w mojej głowie bywałam w gorszych miejscach nie raz i to nie przez chwilę...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoim kompasem do dzis jest moja juz niestety nie zyjaca Babcia. Prawdy o zyciu jej madrosci i wszystko to co mi przekazywala przez cale zycie pozwala mi zyc godnie z sama soba po dzien dzisiejszy. Ciesze sie ogromnie, ze poniekad to ona mnie wychowywala i przez cale zycie byla moja prawdziwa przyjaciolka. Teraz kiedy juz jej ze mna tu na tym swiecie nie ma bywa mi ciezko ale gdy tylko sobie o niej i jej madrych slowach przypomne odnajduje sens zycia.
OdpowiedzUsuńKatarzyna, katarzynashoppa@gmail.com
To jest bardzo proste pytanie, ponieważ tak, przydarzyło mi się coś takiego. Miałam wtedy praktyki pedagogiczne, a że studiuję edukację i rehabilitację osób niepełnosprawnych odbywało sie to w szkole integracyjnej. Opowiem tą historię tak jak ją zapamiętałam.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz spotkałam JĄ na przerwie, siedziałam wraz z nauczycielem w klasie przy kawie i śniadaniu. Otworzyły się drzwi i na jednej nodze do klasy wskakała ONA. Widziałam już sporo różnych rzeczy, więc nie byłam zaskoczona osobą z jedną nogą. ONA pogadała z dzieciakami i wyszła.
Następne spotkanie było na sali, gdzie dzieci z niepełnosprawnością przygotowywały przedstawienie. Siedziała na podłodze, po turecku. Gdy przyszła kolej na JEJ występ wstała - nie używając rąk, nie miała ich, przeszła (właściwie przeskakała cała salę na jednej nodze), pokonała 3 schodki, stanęła na scenie i wyrecytowała wiersz, zaśpiewała piosenkę i wróciła na miejsce. Wtedy wszystko wyglądało zwyczajnie. Zdziwiłam się dopiero parę dni później kiedy zobaczyłam jak inny pracownik szkoły pcha wózek, na którym siedzi ONA. Wtedy do mnie dotarło: ONA nie ma dwóch rączek i jednej nóżki. Uderzyło to we mnie, bo pierwszy raz tak o NIEJ pomyślałam. Z wszystkimi konsekwencjami tego.
Jakiś czas później poznałam Wikę bliżej. Widziałam jak bawi się z dziećmi w chowanego, jak rysuje figury geometryczne z użyciem linijki (!), sama wyjmuje swoje przybory z piórnika, pisze, używa widelca, gra w piłkę. Ale byłam też wtedy gdy prosiła o podanie jej picia, zabranie do toalety, podciągnięcie majtek. Wika ma 11 lat, kiedy patrzę jak sobie świetnie radzi jestem pod wrażeniem tego co potrafi. Myślę też o wielu rzeczach, w których musi prosić o pomoc.
Wtedy gdy podciągałam jej majtki nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Ale stałam zaciskając zęby, żeby nie płakać, bo miałam tylko w głowie dziewczynkę, która za każdym razem musi o to poprosić. Wracając do domu, wpatrzona w krajobraz za oknem pociągu myślałam o tym co mam ja sama, jak bardzo jestem POKORNA wobec tego.
To i inne podobne temu doświadczenia sprawiły, że „nic co ludzkie nie jest mi obce” i nie są to słowa rzucane na wiatr.
n.chwialkowska@gmail.com
Kilka miesięcy temu moja przyjaciółka miała zapaść. Wpadła w śpiączkę. Zmiany były nieodwracalne, przez trzy miesiące była w śpiączce. Przez ten czas łudziliśmy sięz jej najbliższymi, że coś się wydarzy. Czekaliśmy na CUD. Niestety, może nasza wiara była zbyt mała - Anna zmarła w lipcu. Miała mnóstwo planów, była pełna nadziei i oczekiwania co przyniesie jej los. Wiecznie goniła za czymś - nauka, kariera, kolejny fakultet. Mnóstwo rzeczy odkładała na "później", którego dla niej nie było. Jej śmierć była zwrotem w moim życiu - naprawdę nie wolno gonić cały czas do przodu, reygnować z przyjemności, najbliższych. Warto czasem zrezygnować z faktycznie mało istotnych rzeczy dla tych ważniejszych. Przystanąć czasem, odetchnąć, zrobić coś dla siebie..Poprostu pożyć...
OdpowiedzUsuńW moim życiu bardzo wiele zmieniła choroba, w sumie wywróciła je do góry nogi o 180 stopni. W wieku 8 lat musiałam stać się odpowiedzialana za siebie, dojrzalsza. Równieśnicy nie rozumieli tego, odstawili mnie na boczny tor. Zawsze byłam nieśmiała, zagubiona, potem stałam się jeszcze zakompleksiona. Nie wiedziałam już co jest ważne w życiu, zboczyłam z drogi, którą sobie wytyczyłam. Myślałam, że wszyscy mnie opuścili. Pomogli mi prawdziwi przyjaciele, których poznałam w trakcie swojego życia. Dużo ludzi spotkanych raz lub kilka razy zmienili coś we mnie. Jednym z moich "drogowskazów" była pani terapeutka. Na swoim przykładzie pokazała, że nie można sie poddawać. Drugą taką osoba był ksiądz. Kiedy mam jakieś wątpliwości i zanika we mnie wiara przypominam sobie jego nauki. Moim kompasem teraz jest Biblia, tam zanjdują się odpowiedzi na wszystkie pytania. Nadal poszukuję swojej misji, tego kim chce byc w życiu, kształtuję swoja osobowość. Szukam sensu życia.
OdpowiedzUsuńromanowska6@wp.pl
Cz.1 Każde rozstanie to kolejna rysa na sercu. Rany, z którymi da się żyć. Co jednak wtedy, gdy cały miecz przeniknie nasze wnętrze? Śmierć bliskiej osoby jest jak najgorsza piekielna męka. Cierpienie wbija do głowy ogromne, cierniowe kolce i zrywając odłam naszej duszy, zabiera nam cząstkę prawdziwego siebie.
OdpowiedzUsuńTen dzień utkwił mi w pamięci tak mocno, że nie potrafię go wymazać. Nie chcę pamiętać ani jednej sekundy, lecz czarne chmury tych chwil stale przy słaniają mi obraz normalnego dotąd życia. Przerażający dźwięk telefonu rozpoczął kolejny poranek. Pół przytomna zerwałam się z łóżka i pobiegłam odebrać. Nim podniosłam słuchawkę poczułam uścisk w gardle. Takie uczucie tkwiło we mnie i powtarzało się każdego dnia od czasu, kiedy dowiedziałam się o nieuleczalnej chorobie mojego dziadka.
Cz.2 Tym razem byłam prawie przekonana, że zostanie przekazana mi niechciana wiadomość. Prorok? Taką nazwą nie można mnie określać, ale wtedy nie pomyliłam się. Słyszałam tylko niektóre końcówki wypowiedzianych wyrazów. Były niewyraźne, pomimo że panowała taka przerażająca cisza. Najgorsze do mnie dotarło: nie żyje! Upadłam i poczułam się próżnią. Taka bezsilna, taka bezradna byłam po prostu niczym. Po co żyć i cierpieć? Dlaczego musimy zostawić wszystko i iść dalej? Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Tego dnia miałam marzenie, by podążyć za dziadkiem i zapomnieć o całym ziemskim świecie. Wpatrzona w martwy punkt szukałam pocieszenia. Dlaczego Bóg tak nas rani?! To było moje motto tamtych chwil. Jak w kinie miałam przed sobą poprzednie parę dni. Obraz leżącego chorego, jego cierpiące, a zarazem pełne troski oczy i drżące, ciepłe dłonie, które tak często wyciągał w moją stronę. A ja z sztucznym uśmiechem rozmawiałam z nim, dławiąc w sobie wszystkie prawdziwe uczucia. Rola aktora jest trudna. W filmach wy stępuj ą tylko nieliczni. Ja musiałam grać na co dzień. Udawałam, że wszystko będzie dobrze. Fałszowałam całe prawdziwe życie, łżąc dziadkowi prosto w jego tryskającą miłością twarz. Koniec nadszedł bardzo szybko.
OdpowiedzUsuńCz.4 Tyle jeszcze chciałam mu opowiedzieć, przeprosić za wszystkie przykrości, podzielić się z nim nowościami. Bóg zabrał mi nieodwracalnie tak ważną dla mnie osobę: wzorzec życia i zarazem skromnego, prostego przyjaciela. Pustka wypełniała całe moje ciało. Tak jakby dusza uciekła, nie chcąc cierpieć. I tak upłynął cały dzień, nie wspominając o tym, że słowa moich rodziców w ogóle do mnie nie docierały. Płacząc, zadawałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Słysząc stale, że Bóg tak chciał, uznałam Go za wroga. Nie mógł mi przecież tego zrobić. Nigdy nie przypuszczałam, że spotkają mnie chwile, w których mogę zwątpić w to, co dotychczas kierowało moim życiem. Nadszedł dzień pogrzebu. Tak bardzo się bałam. Przerażał mnie widok bezwładnego ciała, które jeszcze niedawno potrafiło normalnie się poruszać. Postać dziadka była mi bliska, a wyglądała jakoś tak obco. Gniewnie powtarzałam słowa modlitwy. Msza i ceremonia tylko potęgowały ból. Kiedy kazano mi ostatecznie pożegnać się z dziadkiem, pragnęłam umrzeć. Tysiące gołębi wypuszczonych z klatek przypominały wolne, cieszące się duszyczki. Kierowały się w stronę nieba. Podążały tą drogą, którą wtedy pewnie szedł mój dziadek, tak, jakby chciały wskazać mu właściwy kierunek. Podniosłam głowę, widząc promienie słońca na tle całej czerni, poczułam się troszkę lepiej. Potem jeszcze długo stałam nad wielkim dołem i płakałam, płakałam, płakałam...
OdpowiedzUsuńCz.5 Osłabiona emocjami położyłam się spać. Niespokojna i tajemnicza noc pochłonęła mnie w całości... Pośród pustki i szarości zobaczyłam znajomą mi postać. Dziadek! Tak, to był on! Z uśmiechem na twarzy i z politowaniem powiedział mi pamiętne słowa. Jedno zdanie zmieniło tak wiele. Usłyszałam z jego ust, że mamy nie płakać, bo jemu jest dobrze. Obudziłam się i leżałam pośród ciemności mojego pokoju. Uklękłam i wyciągnęłam do Boga rękę. Przeprosiłam i pragnęłam zgody. Zrozumiałam, chociaż trochę późno, że tak musiało być. Wiem, że łatwo komuś ufać, ale tylko wtedy, gdy życie jest piękne i wielobarwne. Kiedy przychodzi czas próby, bólu i cierpienia, często schodzimy z właściwej drogi, ślepo mijając drogowskazy. Chociaż wiem, że nasza wyobraźnia ukazuje nam czasami to, co chcielibyśmy zobaczyć, jednak wiem, że dziadek przekazał mi prawdziwą informację. To nieważne, czy ktoś uwierzy w moje słowa. Istotne to, że jestem przekonana, iż tak bliska mojemu sercu osoba odnalazła już swój sens i cel istnienia.
OdpowiedzUsuńTeraz wiem, czym tak naprawdę jest człowiek. Nieważne to, ile materialnych dóbr zgromadzi na tym świecie. Tak bogaty, jak i biedy będą musieli opuścić progi tego świata. Nasze ziemskie życie to tylko krótki etap, bo czymże jest sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat pośród całej wieczności? Gdzieś w innej rzeczywistości, której nie dostrzegamy na co dzień, mamy przygotowany swój własny dom. Pamiętajmy też, że słowa księdza Twardowskiego "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" to nie tylko ładnie brzmiąca myśl. To jeden z życiowych drogowskazów, na których nie można ślepo spoglądać. I tak, jak dziadek uczył mnie za życia, tak przekazał mi ostatnią lekcję swoją śmiercią.
werka7@gmail.com
Jako dziewczynka ktoś zwrócił mi pewną uwagę na temat, co jest ważne dla człowieka. Otworzył mi oczy na prawdziwe rozumienie otaczającego świata i ludzi..Przywrócił mi prawdziwą hierarchię wartości
OdpowiedzUsuńPowracam więc pamięcią do młodych lat...
Mam ok 12 lat, jestem dziewczynką pełną ognia, rozsadza mnie energia,nie dla mnie siedzenie w pokoju i domowe zacisze. Biorę mój brązowy rowerek po bracie (oczywiście wysłużony do cna ) i jeździmy razem z moim starszym kolegą Marcelem – bo ja oczywiście łobuziara byłam- pobuszować wśród łąk, wszędzie tam gdzie wolna przestrzeń.
Na skraju lasu, gdzie kończy się asfalt a zaczyna polna dróżka, na zupełnym uboczy stoi dom, a w nim mieszka pewna staruszka, można by rzecz nasza sąsiadka, no powiedzmy dalsza sąsiadka, ze względu na dzielącą nasz odległość.
Kilkakrotnie jeździliśmy do Pani Jagody (oczywiście bez wiedzy naszych rodziców) z czystej ciekawości, bowiem wzbudzała w nas jakieś tajemnicze lęki, ale to chyba dzięki opowieściom dorosłych tak sobie teraz myślę, często wyolbrzymianych,że niby jakaś dziwna jest, wierzy w „zabobony” itp.
Na mnie zrobiła ogromne wrażenie, zresztą jako dziecko miałam ogromną wrażliwość, pomagałam jej zrywać kwiaty i opiekowałam się jej zwierzętami. Rozmawiałyśmy o wszystkim, powierzałam jej bez skrępowania moje sekrety i młodzieńcze zapały, a ona zawsze z uśmiechem kierowała mnie na prawidłową ścieżkę.
Największym moim marzeniem wówczas było zwrócenie uwagi pewnego chłopca, Tomasza, który przyjechał na wakacje do znajomych moich rodziców. Wpadałam w obłęd bo próbowałam już wszystkiego a on jak mnie nie zauważał tak nie zauważa, byłam zła i nazywałam go miastuchem, bo stwierdziłam, że gardzi dziewczyną ze wsi, ale koniecznie chciałam i bardzo upierałam się aby mnie zauważył.
W jednej z takich pogadanek z panią Jagodą wypaplałam o moim wówczas marzeniu o imieniu Tomek. Pani Jagoda tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że mam otworzyć oczy... Phi pomyślałam sobie,ale też mi rada, oczy mam otwarte, i widzę,że nic z tego … Już więcej nie rozmawialiśmy na ten temat, aż do czasu...
Na otwartym polu zorganizowano wielkie ognisko, było dużo ludzi, dorosłych i młodzieży. Gwar niósł się po całej wsi, a w tym wszystkim ja ,zapatrzona nadal w moim księciu. Pamiętam jak wtedy podeszła do mnie Pani Jagoda, siedziałam na dużym kamieniu, z daleka wpatrzona jak Tomek rozmawia z moimi koleżankami, czułam zazdrość i myślałam, że wybuchnę wielkim gniewem. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia , a jednak..
Było już ciemno a blask rozjaśniał kręgiem wszystkich ludzi.
Kiedy nagle Pani Jagoda zapytała czy wyleczyłam się ze swojego zauroczenia.. No jakże bym mogła! Wtedy zapytała dlaczego szukam szczęśliwej gwiazdy nie tam gdzie trzeba?? Zobaczyłam co mi pokazuje, nad naszymi głowami latały beztroskie świetliki, było ich mnóstwo,małe, białe jarzące się gwiazdeczki nadziei. Pamiętam, ze powiedziała coś na wzór: „Dlaczego sięgasz po gwiazdy daleko , poza zasięgiem, zobacz to wszystko czego pragniesz jest tu,obok ciebie” I pokazała mi świetliki … a potem Marcela. A on stał wpatrzony tak w ognisko, dziwnie smutny. Wtedy zrozumiałam, że właśnie to on był moim przyjacielem. Zrobiło mi się przykro, że na własne życzenie zaniedbałam naszą przyjaźń.
Teraz po latach często wracam do tej myśli naszej kochanej Pani Jagódki, teraz rozumiem, że nie tylko była dziwna w różnych sprawach, ale ogromnie inteligentna. Ludzie uczynili z niej istotę diabelską, wyobcowaną, ale ona zawsze była miła i uczynna dla nas małych smarkaczy na kolorowych rowerach. Żałuję, że nikt w obecnej chwili nie ma w sobie takiej mocy „uzdrawiania” słowami, bo choć mam już kilkadziesiąt lat to wciąż potrzebuję „kompasu” życia, który wskaże mi dobry kierunek...
e-mail: p.u-m.a@wp.pl
Czytam te wypowiedzi i uświadamiam sobie, że dla każdej/każdego z nas liczą się inne wartości i każdy ma swój kompas, swoją gwiazdę na niebie, która prowadzi przez życie. Moim kompasem, wyznacznikiem jest wiara w samą siebie i modlitwa do Boga. Często miałam chwile zwątpienia i gorsze dni, nie chcę tutaj pisać o co chodzi ale wtedy modliłam się. Nie była to zwykła modlitwa typu pacierz była to pewnego rodzaju rozmowa z Panem często połączona z płaczem. Może mi nie wierzycie ale taki monolog pomagał mi się podnieść po częstych upadkach. Dziś juz w moim życiu jest lepiej ale mimo to nie odwracam się od Boga i codziennie dziękuję mu za dobre życice.
OdpowiedzUsuńNie będę podawała maila bo prawdopodobieństwo, że wygram jest znikome więc pozdrawiam tylko.
A.
Pracowałam w przedszkolu jako logopeda, kiedy to dzięki mojemu psu przeżyłam przygodę życia i znalazłam właściwą drogę: zostałam strażakiem i zajęłam się poszukiwaniem zaginionych ludzi. Moje zycie było poukładane-skończyłam studia, znalazłam pracę w szkole, wyszłam za mąż, urodziłam synka, a potem wszystko potoczyło sie błyskawicznie. Na wakacjach zobaczyłam psa ray border colie. Brita zachwycała inteligencią, chętna do pracy z ludzi, zaś aportowanie czy warowanie miała we krwi. Zrozumiałam, że trafił mi się nieoszlifowany psi diament. Brita chłonęła wiedzę, przeszła kurs taktyki przeszukiwania terenu, a mnie bez reszty zafascynował świat ratowników. Przeszłam specjalistyczne szkolenie, nauczyłam się jak sterować psem i rozpoznawać jego zachowanie. Nigdy nie zapomnę naszej pierwszej akcji, zimą zaginął chłopiec przeszukiwaliśmy ogromne hekary ośnieżonego pola i opuszczone hale. Ta akcja nie miała szczęśliwego zakończenia, nie udało się odnaleźć chłopca. Nie umiałam sobie z tym poradzić, najgorsza była bezilność. Innym razem zaginęła starsza pani, która poszła do lasu na grzyby. Zapowiadało się dramatycznie, bo kobieta była chora. Udało się ją odnaleźć po wielu godzinach poszukiwań. Po takich akcjach jestem lewo żywa ze zmęczenia, ale i bardzo szczęśliwa. Nie ma na świecie cenniejszej rzeczy niż życie ludzkie, niesienie pomocy innym jest moim drogowskazem. Człowiek tyle jest wart ile da z siebie innym. Wiem, że moja praca to wielka odpowiedzialność, szczypta andrealiny, a także czyhające niebezpieczeństwo, ale nie wyobrażam sobie innego życia. Pomaganie innym od wielu lat jest częścią mojej pracy, dzięki niej odnalazłam szczęście. Niesienie pomocy innym to coś, co sprawia, że czuję się spełniona. Lubię to co robię. Lubię podejmować wyzwania, bo wiem, że moje życie nie będzie zmarnowane.
OdpowiedzUsuńMoim kompasem wskazującym drogę i nawracającym ze ścieżki zbłądzenia...są dla mnie moi Rodzice. To Oni pokazali mi drogę do swiata wartości, pokazali drogowskazy, które pomagają mi być w miare dobrym człowiekiem. Gdy trzeba chwalą, gdy trzeba skarcą, ale zawsze wiem, że mnie kochają, i że to wlaśnie u nich znajdę wsparcie.
OdpowiedzUsuńDzxieciństwo i wczesna młodosć tak nprwdę były dla mnie chwilami ogromnego szczęścia, którego nie niszczyły praktycznie żadne poważniejsze problemy. Miałam swoje gorsze dni, gdy coś nie wychodziło, gdy w szkole zddarzyła sie słabsza ocena, a chłopak, który aktualnie mi się podobał, nie zwracał na mnie uwagi... Ale to tak naprawdę z perspektywy czasu- błahostki, na które gdy w tej chwili patrzę, to na mych ustach błąka się delikatny uśmiech. Ale nawet w tych błahych sprawach mama i tata stali na straży i mogłam na nich liczyć...
Dopierow tym roku wydarzyło sie cos, co wywrocilo me zycie o 360 stopni... Dopiero teraz w wieku 30 lat odczulam tak ogromny ciezar, poczucie neisprawiedliwosci i zwątpienia w sens zycia, sens wszystkiego. Miesiąc temu zmarl mój Dziadek. Dziadek, który był zawsze! Dziadek, który mnie wychowywał we wczesnym dziecinstwie na wsi... Dziadek, który był młody duchem, ktory jedzil samochodem, wszystko zalatwial, który wydawal się być niezniszczalny. Wiosna zaczal chorowac- wraz z rodzicami i siostra pieczolowicie pielegnowalismy go w szpitalu.... Bylismy jednoscia w tej opiecie nad nim, wspolnie nawzajem wspieralismy siebie i jego...Odwiedzialismy, karmilismy go, gdy przez 2 tyg. praktycznie nic nie jadl... Po 7 tyg. pobytu w szpitalu na okropnie ciezkie zapalenie pluc wyszedl z niego z nadzieja na zycie, na powrot do normalnosci...Lekarze mowili, ze ma zdrowe wnetrznosci, ze nie jedna mloda osoba nie wyszlaby z tej choroby, a on dal radę! Wszyscy bylismy tacy dumni i szczęsliwi, nasze starania nie poszly na marne. Żył! Wracal do formy... Rysa na naszej radości był zdiagnozowany w szpitalu podczas zapalenia płuc- tętniak...Ale przeciez ludzie z tętniakami tez zyja latami... a jego tętniak mial byc operowany, w sierpniu mial byc na wizycie na umowioenie do operacji...a30 lipca zmarl... zjadl z nami obiad.. poszedl do domu i po 10 minutach juz nie zyl...Najprawdopodobniej Zabil go tetniak... Mialam i mam w sobie ogromne poczucie niesprawiedliwosci... Mial zyc! Mial w sobie ogromna wolę zycia! Byl gotow poddac sie kazdemu zabiegowi, zeby tylko bylo dobrze! Nie zdazyl... Zostaly po nim torby lekow, zapasy wegla na zimę, który własnie zdarzył kupic... Zostalo po nim wszystko to co zdarzyl przekazac swoim dzieciom i wnukom... Ziemia, sad...i wartości według których żył... A my wszyscy nie moglismy sie pogodzic z Jego odejsciem! Kompas sie rozregulowal... jego rolę co chwilę przejmowala inna osoba... W najgorszym stanie psychicznym w tej chwili jest moja mama...Ja powoli zaczynam zbierac sie z dolka psychicznego..nie zeby bylo mi latwiej niz tydzien, czy 3 tygodnie temu...bo wciaz tkwi we mnie zadra niesprawiedliwosci..ale muszę się podźwignąc... ze wzgledu na mojego meza, na moja coreczke, ktora potrzebuje mamy i ze wzgledu na moich rodzicow... Teraz to ja musze dla nich byc takim troche kompasem, zwlaszcza dla mamy i pokazywac jej ze tak mialo byc i taki byl Boży plan....i pokazywac jej, ze jest nadzieja na wspolne nas wszytskich spotkanie... I ze ja i moja rodzina i moje siostry tez tu jestesmy i ze warto jest zyc chociazby dla nas wszystkich... Dziadku! Dziękuję Ci za wszystko... MAma nadzieję, ze odnajdę w sobie dość siły, żeby być takim kompasem, że nie ogarnie mnie zwątpienie... i że będę umiała pięknie żyć!
email:agnieszkabh@gmail.com
Moim kompasem jestem ja sama. Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie, jak mawiał klasyk.
OdpowiedzUsuńStaram się by nie zbłądzić na manowce, a stosować w życiu rady starożytnych. Bo chyba przez tyle wieków nikt nic mądrzejszego nie wymyślił. Stosując te słowa wiem, że nie zginę. Na przykład te: Jako Rzymianin staraj się czynić wszystko, aby być prawym, żyjąc z nieudawaną godnością, i ze swobodą pełną odpowiedzialności. Znajdziesz li bowiem coś lepszego w życiu nad dzielność, szczerość, roztropność i sprawiedliwość? Lub coś gorszego nad nielojalność, obłudę i bezwstyd? Duszy honorowego męża nie zamieszkuje zgnilizna, sztuczność, służalczość bądź inne skalanie, które jest niczym ukryty wrzód. Dzięki temu zasady - nawet kiedy morduje je wielu - nie umierają... A nie tylko do mężów się to odnosi, ale także do kobiet!
Anna Idalia W
gmvictrix80@gmail.com
moje życie nie należy do bardzo barwnych... jestem zwykłą dziewczyną z małej miejscowości. nigdy nie narzekałam, mam dom i rodzinę, wydarzenia mają swoją ciągłość. ciągle za czymś gonię i szukam doświadczeń szkoła, praca i dom. w pewnym momencie obudziłam się i doszłam do wniosku, że wszyscy przyjaciele nagle nie mają czasu, wymieniamy się esemesami na święta i obiecujemy, że się kiedyś spotkamy. parę lat temu z utęsknieniem czekałam na nadejście tego kiedyś. dzisiaj już wiem, że ,,kiedyś,, oznacza nigdy. odeszli moi bliscy, ale też pojawiły się nowe osoby. dzisiaj jako pełnoletnia kobieta jestem świadoma tego co robię, a moim kompasem, który kieruje decyzjami jest rodzina, w szczególności mama, która jest zawsze przy mnie. gdy mam problem nie muszę czekać, że kiedyś z nią porozmawiam. monillak@gmail.com
OdpowiedzUsuńTo trwało zaledwie półtora roku i aż półtora roku.Jedenaście pogrzebów w najbliższej rodzinie,w tym oboje rodzice/przegrali z nowotworami/,zdrada,utrata pracy-jedynego źródła utrzymania,choroba alkoholowa męża,codzienny trud wychowania czwórki dzieci i w końcu totalne załamanie-depresja lękowa.Czegojeszcze potrzeba?Ale zwyciężył instynkt macierzyński.Miłość do dzieci i wiara w Boga pozwoliła mi wszystko przezwyciężyć.Najtrudniejsze chwile wynagradzał mi uśmiech dzieci,a odpowiedzi na trudne pytania znalazłam w Piśmie Świętym,które stało się codzienną lekturą.Resztę dopełniała kuracja lekarska,która niestety była konieczna oraz modlitwa.W myśl zasady"Co cię nie zabije,to cię wzmocni"-przetrwałam,a raczej mogę powiedzieć z nieukrytą satysfakcją,że zwyciężyłam!Pokonałam wszystkie lęki,słabości,biedę.Uaktywniłam swój wielki potencjał zdolności,które były we mnie uśpione i bardzo nieśmiałe.Nie zamknęłam się lecz otworzłam z wiarą.Dziś jestem szczęśliwą matką,żoną i babcią.Mam cudowne zdrowe dzieci,pracuję,w międzyczasie pokonałam cztery odmy samoistne,mam męża ,który stał się abstynentem,realizuję publicznie swoje liczne zainteresowania z pożytkiem dla całej społeczności i czuję się spełniona.Bagaż moich doświadczeń służy dzieciom.Człowiek powołany jest do bezustannej wędrówki i kiedy w tej drodze bywa ciężko,kiedy napotyka na przeszkody ,które wydają się nie do pokonania musi pamiętać,że nie jest samotną wyspą ,a Bóg tyle mu zsyła ile zdoła pokonać.Wiara to cud.Wszystkim życzę prawdziwie głębokiej wiary.:)kotun3@o2.pl
OdpowiedzUsuńja wysłałam komentarz i gdzieś zniknął?:)kotun3@o2.pl
OdpowiedzUsuńkotun3@o2.pl - dodawałam wszystkie komentarze, więc nie mam pojęcia.. może był za długi i się nie dodał? bo miałam taki przypadek, dlatego jedna odp jest w częściach.
OdpowiedzUsuńTytułowym kompasem jest mój tata, który nie tak jak mama wpada momentalnie w panikę tylko słucha, a następnie tłumaczy.
OdpowiedzUsuńW swym życiu nigdy nie przeżyłam takiej traumy jak Natasza, ale że mam naturę osoby martwiącej się błahostkami stale moje sumienie wystawiane jest na próbę. Nie będę pisać, że w XXI wieku ludzie są stale narażani na różne niebezpieczeństwa, bo jest to wersja zbyt wygodna, oklepana i nieprawdziwa. Człowiek każdego dnia jest nastawiony na potencjalną traumę, a czy to jest średniowiecze czy renesans to już nie ma najmniejszego znaczenia.
Z tatą od zawsze mogłam usiąść i porozmawiać, a on ze stoickim spokojem opowiadał mi to o ustrojach politycznych czy strukturach gospodarczych, to o historii. Kiedy miałam anoreksję widziałam w jego oczach strach i przygnębienie, a w oczach mamy? Determinację i zmartwienie. To nie to samo. Moja więź z tatą jest zupełnie inna niż z mamą. Oczywiście skłamałabym mówiąc, że nie kocham mamy, bo uczucie jakim ją darzę jest nie do opisania, ale tata zawsze pozostanie moim tatkiem, tatusiem czy tatuśkiem :) Przyznam się szczerze, że to zawsze do niego szłam kiedy miałam jakiś problem, bo mama zaraz zrobiłaby aferę, a tata? Tata spokojnie powiedział "zrób tak i tak". To moje traumy pokładałam na jego ramiona i całowałam go wtedy w łyse czoło, nie rozumiejąc jaką miał zgryzotę z mojej przebitej dętki w rowerze.
Fantastycznie czuję się kiedy wiem, że mój ojciec jest w rodzinnym domu i zawsze mogę powiedzieć mu, że oblałam egzamin i usiąść na jego kolanach, pocałować go w te jego wyłysiałe czoło i poczuć się jak pięciolatka, której w rowerku zepsuł się dzwonek. On zawsze wskaże mi drogę, mimo iż będzie uważał, że "mama wie lepiej".
e-mail asikwlosik@gmail.com
Miałam wtedy dziewięć lat/Do naszego mieszkania zapukało dwoje ludzi.Zapukali,porozmawiali w przedpokoju z moją mamą.potem przychodzili regularnie-dwa,trzy razy w tygodniu.Po pewnym czasie życie w naszym domu zupełnie się zmieniło.To byli Świadkowie Jehowy.To oni wtargnęli brutalnie do naszej rodziny i zawładnęli naszą matką.Obrazy ze ścian powędrowały na śmietnik z dedykacją-tam jest miejsce dla "bałwanów"Choinka ,bombki,książi zostały radykalnie usunięte z mieszkania.Zapanował smutek ,a w moim sercu strach-co dalej?Dalej to było coraz gorzej.Mama restrykcyjnie wprowadzała nowe,nie patrząc jak z tym wszystkim czują się dzieci cy małżonek.Dzieci zaś cierpiały.Jak wychodziłam na ulicę to starałam się,by nikt mnie nie widział.Chodziłam bokami,ocierając się o ściany.Cień,który bał się usłyszeć-ara bara kocia wiara!Zaczęłam się zamykać w sobie i unikać ludzi.Nie miałam koleżanek,kolegów.Ot mała dziewczynka,która jest nikomu niepotrzebna.Czekałam na wakacje.Na dwa miesiące "wolności"Wtedy to mam "wywoziła"nas do rodziny na wieś do babci.Tam mieszkała moja ukochana ciocia.To ona stała się moją powierniczką i terapeutką.To ona krok po kroku tłumaczyła mi jak ma żyć.Jak ma uwolnić się od swoich strachów,bólu i nie uciekać przed życiem Ona nauczyła mnie żyć "po nowemu"I tak sobie żyłam w dwóch światach i dwóch wymiarach.Tym do wakacji-książka,szkoła,samotność i wakacyjnym-pełnym miłości i przygód.Bo kochani ja szukałam miłości i akceptacji,której nie dostawałam od własnej matki,a którą podarowała mi moja ukochana ciocia..Dla mojej mamy wszyscy przeciwnicy jej przekonań to wrogowie.Tak jest do tej pory,chociaż minęło wiele lat,a je jestem już dorosłą kobietą.Mam swoje życie,normalny dom i normalną rodzinę,której nie zafunduję takiej zafajdanej przyszłości.To dzięki cioci,która potrafiła mi pokazać jak trzeba żyć by to życie smakowało i miało sens.
OdpowiedzUsuńjolunia559@wp.pl
Jest sobie dziewczynka. Nazwijmy ją... Jola.
OdpowiedzUsuńJola na pierwszy rzut oka jest zwyczajna, przeciętna dziewczyna, nosi dżinsy i bluzy, słucha popowej muzyki. Lubi czytać, marzyć, oglądać filmy. Ma szeroką wiedzę, rozległe zainteresowania, jest inteligentna , życzliwa i lubi pomagać. Ale Jola każdego dnia musi starać się bardziej niż inni. To, co im nie sprawia najmniejszego problemu, dla niej jest wyzwaniem. Jola obawia się krytyki i bólu. łatwiej jest jej uciec, zrezygnować, poddać się. Lecz to nie rozwiązuje jej problemu. Jola jest bowiem nieśmiała. Boi się odezwać, nawet do osób, które zna od jakiegoś czasu. Wstydzi się zapytać nieznajomego o drogę. Nie zgłasza się do odpowiedzi, nawet gdy ja zna. Nie zgłasza inicjatywy, choć od dawna kiełkuje jej ona w głowie. Jola woli przystosować się do otoczenia, woli skryć siebie, swoją duszę, serce i rozum w sieć, którą tworzy jej własna psychika...
Każdy z nas wie, co to znaczy być zawstydzonym, zna to uczucie, gdy brakuje słów i to, kiedy ,,coś'' ściska nam żołądek i wewnętrznie blokuje. Lecz są osoby, które czuja się tak prawie zawsze. Codziennie. Nieśmiali. Kryjący bogactwo swej duszy przed wzrokiem innych. Często uważają siebie za takich, jakimi można określić pająki - mało ważnych, nieistotnych, niewidzialnych, niepotrzebnych... Osoby nieśmiałe porównuje się zwykle do myszki, myszy. Lecz czy nie można porównać ich do pająków? Ludzie nieśmiali są płochliwi, kryją się przed innymi. Lecz jednocześnie pozostają pracowici, mili, oczytani, inteligentni i wrażliwi. Tak jak łatwo przychodzi nam zabicie pająka, tak łatwo możemy skrzywdzić kogoś nieśmiałego. Sieć przez niego pleciona jest silna, ale i krucha. Wystarczy jeden ruch, by zetrzeć warstwę bezpieczeństwa. Należy pozwolić żyć pająkom i nieśmiałym w zgodzie z ich naturą. Wyciągając rękę, nie zmuszając, nie krytykując. Nie osądzając ich jako gorszych i zbędnych. Pająki są potrzebne. Są częścią naszego świata. Dopełnieniem zwierzęcego świata. Tak jak dopełnieniem tego ludzkiego są nieśmiali, którzy każdego dnia oswajają swój wstyd, pokonują blokadę, kruszą mury. Bywają wyalienowani, trudno jest im nawiązywać kontakty, gdy przebywają w sieci samotności. Lecz wystarczy trochę starań, przyjazny gest, miłe słowo, ciepło, by odsłonili swoja twarz, by zdjęli sieć, pod która ukazuje się ich rzeczywista wartość, lśniąca niczym diamenty, lub... sieć skropiona rosą w deszczowy dzień. Ci, którzy spróbowali wiedza, ze warto. ze nieśmiali maja wspaniałe serce. Dowiadują się, jak ogromna porcja szlachetności kryje się pod tym niepozornym stworzeniem...
Jola jest taka jak ja. To właśnie nieśmiałość kieruje moim życiem. Staram się z nią zżyć jak z przyjaciółką i wychodzi mi to coraz lepiej. Czasem jestem na siebie zła za stracone szanse, niewykorzystane marzenia, odsunięte plany, ale dzięki wrażliwości, empatii i uczuciom, które mam w sercu, wiem że nie zejdę na złą drogę. Wszczepione zachowanie grzecznej dziewczynki pozwala mi być sobą, jednocześnie nie czyniąc nikomu krzywdy. Czasem nieśmiałość bierze nade mną górę, kierując mnie w rejony znajdujące się na obrzeżach świata. Tak jak igła kompasu ma dwa końce, dwie części, tak moja nieśmiałość jest jednocześnie błogosławieństwem, jak i przekleństwem...
anulka2607_18@tlen.pl
Moim Kompasem na chwile obecna jest z pewnoscia moj mezczyzna. Zwiazek z nim zmienil moje spojrzenie na swiat i na sama siebie. Dodal mi on wiele pewnosci i wyciagnal z choroby , ktora polegala na zaburzeniach wlasnego wizerunku. Jesli wiesz co mam na mysli. Pokazal mi rowniez to ze jestem jednak wspanialym czlowiekiem. I staram sie nim byc nie tylko dla siebie i dla niego , lecz rowniez dla reszty ludzi. Jest on drogowskazem, kompanem i moja najwieksza miloscia. Pozdrawiam Serdecznie.
OdpowiedzUsuńmoj e-mail : asiorek6@vp.pl
Odkąd pamiętam całe życie miałam pod górkę. Ciągłe niepowodzenia i tragedie wryły się w moją codzienność tak, że oswoiłam się z nimi i taktowałam jak coś nieuniknionego. Mimo iż niejednokrotnie dostawałam dużego kopa w tyłek, byłam silna i to wiara dodawała mi odwagi w to, że wszystko pokonam. Żyłam sobie tak całkiem zwyczajnie pogodzona z chorobą, ułomnością i częstymi porażkami. Cieszyłam się z każdego dnia jaki daje mi Bóg : w miarę dobra praca (przecież mogło być gorzej), dobry mąż i jako takie finanse zapewniające w miarę normalny status finansowy. Zabrakło jedynie dziecka do szczęścia, ale jak to mawiają niektórzy : na wszystko przecież przyjdzie czas. Tak więc żyłam sobie z dnia na dzień nie oczekując wiele od losu. Może kiedyś w innym wcieleniu zabrałam za dużo dobrego i teraz muszę cieszyć się z danych ochłapów.
OdpowiedzUsuńNiestety niespodziewanie jak grom z jasnego nieba, jak tornado nadszedł dzień, który wywrócił moje życie do góry nogami i spowodował degradacje psychiczną i fizyczną. To był dzień śmierci kogoś bardzo mi bliskiego, kogoś kogo jeszcze nie znałam ale już pokochałam czekając na niego przez wiele lat z nadzieją. Gdy w końcu postanowił przyjść, zawitał jedynie na parę miesięcy pod moje ,,serce’’ by potem odejść zabierając cząstkę mnie. Wiem, że może mówię bardzo tajemniczo i bez ładu oraz składu, ale wrażliwe osoby wyczytają z pewnością między wierszami o jaką ,,stratę’’ mi chodzi. Zbyt mocno jeszcze boli abym mogła szczegółowo dzielić się uczuciami na ten temat, gdyż to niezwykle intymny i bolesny dla mnie czas. To właśnie wtedy umarłam duchowo i nie potrafiłam wrócić do świata żywych. Zapragnęłam tak jak główna bohaterka Natasza uciec do świata martwych, by pozostać tam w ciszy i spokoju, niczym zbolały psiak liżąc rany, które niestety na zawsze choć zagojone pozostawią bliznę. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie jak bardzo byłam i jestem rozdarta. Każdej nocy myślę o tym jak by było, gdyby Pan Bóg nie zabrał mi mojego skarbu. Wyje moja dusza i krwawi moje serce. Najchętniej położyłabym się w prosektorium śmierci i przeleżała do końca ziemskiego żywota…. zimna, nieczuła i bez emocji.
Może rzeczywiście tam na górze ktoś jest,istnieje i spogląda na nas,bo wreszcie zlitował się nad moją zbolałą duszą i usłyszał mój lament oraz żałość…. Narodziłam się na nowo wraz przyjściem na świat mojego synka. To właśnie te 1,5 kg. maleństwo dało mi wskazówkę do kompasu mojego dalszego życia i pokazało jak wygląda prawdziwa hierarchia wartości. Nie było łatwo, lecz teraz nie byłam sama. Wspólnie z synkiem walczyliśmy o życie on w dosłownym tego słowa znaczeniu ja w duchownym aspekcie. Wygraliśmy… Dziś już mija 2 lata odkąd kroczę drogą nadziei, wiary i miłości. Razem jest raźniej. Wiem, że nareszcie mam swój ,,Kompas’’, który uczy mnie jak żyć dając życie innym i jak kroczyć obraną ścieżką by nie zboczyć w ciemną dolinę. Zaczęłam doceniać otaczający nas świat i nauczyłam się prawdziwie żyć a nie jedynie istnieć….
Mogę tylko powiedzieć, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Jestem na to najlepszym przykładem i każdemu mogę powiedzieć, że nawet jeśli zdarzy się w naszym życiu coś, co spowoduje upadek na samo dno piekieł, to wiedzcie, że nigdy nie jest za późno by odnaleźć wskazówki do nieba. Ja swoje odnalazłam i na nowo zaczęłam żyć…..
KRYNIA
kryniame82@orange.pl
Moim kompasem jest Bóg. On stawia na mojej drodze różnych ludzi i wydarzenia, które kształtują moją osobowość, wyznaczają hierarchię wartości. Sytuacje, w których mnie stawia pozwalają mi wybrać właściwą drogę, zdobywać sukcesy, uczą pokory, poświęcenia, współczucia, miłosierdzia. I mimo, że jest to postać duchowa, jego wola przejawia się w słowach moich rodziców i dziadków.
OdpowiedzUsuńan. marszalek@gmail.com